Strona:Karol May - Z Bagdadu do Stambułu.djvu/468

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   412   —

— Tak.
— Chce z tobą pomówić.
— Gdzie on?
— Leży na górze. Niech twój towarzysz zostanie tymczasem na dole.
Słowa „leży na górze“ kazały wnosić o jakiejś chorobie lub wypadku. Omar został na dole, a ja wstąpiłem z gospodarzem na schody. Ten zatrzymał się na górze i rzekł:
— Nie przeraź się, panie, jeśli go chorym zastaniesz!
— Co mu jest?
— O nic strasznego, otrzymał tylko małe pchnięcie sztyletem.
— Ach! kto go zranił?
— Obcy, który nigdy jeszcze nie był u mnie.
— Dlaczego?
— Siedzieli najpierw razem i rozmawiali z zajęciem; potem grali w karty, a gdy przyszło twemu znajomemu zapłacić, pokazało się, że niema pieniędzy. Posprzeczali się o to i dobyli noży; on był pijany i dostał sztyletem.
— Czy niebezpiecznie?
— Nie, bo zaraz nie zginął.
A zatem w pojęciu tego poczciwca pchnięcie było tylko wówczas niebezpieczne, jeśli śmierć następowała zaraz.
— Ale ty przytrzymałeś tego drugiego?
— Jakże mogłem? — odrzekł zakłopotany. — Twój przyjaciel nie miał pieniędzy i pierwszy dobył noża.
— Ale znasz go przynajmniej?
— Nie. Powiedziałem ci przecież, że nie był u mnie jeszcze nigdy.
— Czy posłałeś po lekarza?
— Tak. Kazałem zaraz wezwać sławnego hekima, który go opatrzył. Czy zwrócisz mi to, co mi chory winien za to i za napitek? Musiałem także dać temu obcemu to, co wygrał od niego.
— Namyślę się pierwej nad tem. Prowadź mnie do niego!
— Wejdź przez tylne drzwi; ja mam na dole robotę,