Strona:Karol May - Z Bagdadu do Stambułu.djvu/463

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   407   —

i ręce załamał na wieść o tem, co się stało. W końcu wszystkich wyłapanych spętano razem do transportu, a oficer dał żołnierzom pozwolenie splądrowania domu Greka. Nie trzeba im było tego mówić dwa razy; w dziesięć minut porwano wszystko, co się łatwo dało zabrać i przenieść.
Podczas tego odszukałem kapitana, którego spytałem o oficera.
— Stoi na dworze przed domem — brzmiała odpowiedź.
Wiedziałem już o tem, ale chciałem dowiedzieć się czegoś więcej o tym człowieku. Z początku szanowałem jego milczenie; potem jednak nie postępował względem mnie tak, jak się po nim spodziewałem. Teraz po skończonej walce nie zajmował się mną wcale, to też nie uważałem już za stosowne być nadal dyskretnym.
— Jaką rangę piastuje? — zapytałem.
— Nie pytaj! — zabrzmiało dość szorstko.
Właśnie dlatego chciałem dowiedzieć się! Jeden z żołnierzy był jeszcze na dziedzińcu Barucha, zatrudniony szukaniem, gdy inni już plądrowali. Wyszedł więc na tem gorzej od nich; klnąc co chwila, zmierzał z domu na ulicę. Tam też go przyłapałem.
— Nic nie dostałeś? — spytałem.
— Nic! — mruknął gniewnie.
— Więc zarobisz sobie coś u mnie, jeśli mi odpowiesz na jedno pytanie.
— Jakie pytanie?
— Jaką rangę piastuje oficer, który wami dzisiaj dowodził?
— Nie wolno nam o nim mówić; ale on nie myślał także o mnie. Dasz dwadzieścia piastrów, jeśli ci powiem?
— Dostaniesz.
— To miralaj[1] i nazywa się....

Powiedział mi nazwisko człowieka, który potem zna-

  1. Pułkownik.