Strona:Karol May - Z Bagdadu do Stambułu.djvu/416

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   366   —

— Czemu nie przynosisz nam pozdrowienia od Afraka Ben Hulam, wnuka mego wuja?
— Pozdrowić cię nie mogę, ale przynoszę ci wiadomość.
— Wiadomość bez pozdrowienia? Nie rozumiem.
— Przybył do mnie Alrak Ben Hulam, ale to nie był prawdziwy.
— Allah ’l Allah! Jak to być może? Daliśmy mu list. Czy ci go nie doręczył?
— Przyjąłem go tak, jak życzyliście sobie. Pomieściłem go w domu i w sercu mojem, ale on okazał się niewdzięcznym, bo ukradł mi dyamentów za wiele, wiele woreczków.
Obaj krewni tak dalece przerazili się tą wiadomością, że nie zdołali ani słowa przemówić. Po chwili zerwał się ojciec i zawołał:
— Mylisz się! Tego nie uczyni nikt, w kim płynie krew ojców naszych!
— Przyznaję ci to — odrzekł Jakób. — Ten, który przyniósł mi twój list i zwał się Afrak Ben Hulam, był obcym.
— Czy sądzisz, że dałbym list taki obcemu.
— Był to obcy. Przedtem nazywał się Dawud Arafim, potem Abrahim Mamur, a teraz....
Na to ozwał się Isla:
— Abrahim Mamur? Co o nim wiesz? Gdzie on? Gdzie go widziałeś?
— Był w moim domu, pod moim dachem mieszkał i sypiał; powierzałem mu skarby wartości milionów, nie przeczuwając, że to Abrahim Mamur, wasz wróg śmiertelny!
— Allah kerim! Moja dusza zamienia się w kamień! — mówił stary. — Co za nieszczęście mój list spowodował! Ale jak dostał się do jego rąk?
— Zamordował prawdziwego Afraka Ben Hulam i zabrał mu list. Przeczytawszy go, postanowił pójść do mnie, jako mój krewny i cały mój sklep wypróżnić. Tylko temu effendiemu zawdzięczam, że się tak nie stało.