Strona:Karol May - Z Bagdadu do Stambułu.djvu/374

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   330   —

wody. Podzieliliśmy się zatem, aby przeszukać brzegi potoku. Halef został z Jakóbem, ja zaś wziąłem obu Irlandczyków.
Pojechaliśmy, umówiwszy się wpierw, że będziemy się porozumiewać strzałami. Mieliśmy szczęście. Skręcając koło trzonu złamanej kolumny, zauważyłem mur, w którym znajdowała się dziura. Przed nią leżał jakiś człowiek ze strzelbą w ręce. Dalej w górze, może o pięćset kroków, dostrzegłem szary cylinder, pochylający się w takt nad wykopaną świeżo jamą.
Wróciłem czemprędzej poza kolumnę, oddałem Irlandczykom konia i poleciłem im pozostać w ukryciu, dopóki ich nie zawołam. Następnie poszedłem znowu naprzód ku leżącemu na ziemi człowiekowi. Leżał tak, że nie mógł mnie zobaczyć, ale skoro tylko usłyszał odgłos mych kroków, zerwał się i skierował ku mnie strzelbę. Miał na sobie spodnie, bluzę i fez, ale zawołał w języku angielskim:
— Stop! Tu nie wolno wejść nikomu!
— Czemu? — odpowiedziałem po angielsku.
— Ach! Pan mówisz po angielsku! Czy pan jest tłómaczem?
— Nie. Ale odłóż pan flintę; jestem waszym przyjacielem. Czy ten człowiek tam w jamie, to sir Dawid Lindsay?
— Yes!
— A pan, jego służący?
— Yes!
— Dobrze! Jestem jego znajomym i chciałbym mu zrobić niespodziankę.
— Co za szczęście! Niech pan idzie do niego. Mam wprawdzie uważać i donieść mu o zbliżaniu się każdego człowieka, ale panu nie będę przeszkadzał w zrobieniu niespodzianki; sądzę, że pan mówi prawdę.
Poszedłem, a im bliżej byłem szarego cylindra, tem ciszej stąpałem. Udało mi się dojść niepostrzeżenie aż do krawędzi jamy i właśnie w chwili, kiedy Anglik miał się odwrócić, zdjąłem mu z głowy kapelusz: