Strona:Karol May - Z Bagdadu do Stambułu.djvu/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   29   —

— By nie mógł zdradzić naszej obecności.
— Dlaczegóż nie można jej zdradzić? Czego ma się obawiać dwustu uzbrojonych wojowników na dobrych koniach, skoro nie mają z sobą ani taboru, ani kobiet, ani dzieci, ani chorych, ani starców, ani namiotów, ani trzód? W jakich stronach znajdujemy się teraz, effendi?
— Jesteśmy w kraju Bebbehów.
— A on dążył do Dżiafów? Zauważyłem, że jechaliśmy wciąż na południe. Dlaczego dziś swoich ludzi na dwa obozy dzieli? Emirze, ten Hajder Mirlam ma dwa języki, pomimo, że nie knuje względem nas złych zamiarów. Jeśli jutro się z nimi rozstaniemy, to którą pójdziemy drogą?
— Mamy teraz po lewej ręce góry Cagros. Całkiem blizko nas leży stolica tego okręgu Banna. Gdy się ją minie, idzie się do Amehdabadu, Biji, Surene i Bayenderehu. Za Amehdabadem otwiera się przejście, wiodące samotnymi przesmykami i dolinami do Kicelcjehu. Tam spotyka się wzgórza Girceh i Serzir, oraz nagie góry Kurri-Kazhaf, poczem dochodzi się do wód Bistanu i Karadżolanu, które się łączą z Kicelejehem i razem wpadają do jeziora Kiupri. Gdy się dostaniemy do tego jeziora, będziemy bezpieczni. Naturalnie jest ta droga uciążliwa.
— Skąd wiesz o tem?
— Rozmawiałem w Bagdadzie z Kurdem Bulbassi, który opisał mi tę drogę tak dokładnie, że mogłem sobie sporządzić małą mapkę. Nie myślałem nawet, że mi się kiedyś przyda, ale mimo to narysowałem ją sobie w notatce.
— A czy sądzisz, że to dobra droga?
— Nakreśliłem sobie także inne miejscowości, góry i rzeki; tę drogę jednak uważam za najlepszą. Moglibyśmy pojechać albo do Sulimanii, albo przez Mik i Dowejcę do Sinny; nie wiemy jednak, jakiegobyśmy tam doznali przyjęcia.
— Więc zostajemy przy tem, że opuszczamy jutro