Strona:Karol May - Z Bagdadu do Stambułu.djvu/364

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   320   —

godnie i innych potrzebnych wam rzeczy. Teraz nic nie mam przy sobie.
— Co mamy ci powiedzieć?
— Jak długo jesteście na tem miejscu?
— Od kilku dni.
— Więc widzieliście wszystkich, którzy tędy przechodzili. Czy było ich wielu?
— Nie. Do miasta szło wielu na święta, których dzisiaj piąty dzień, ale z miasta jeden tylko orszak z mułami do Ras Heya i Gacein, kilkoro ludzi do Hasbeya, kilku robotników z Cebedeni i jeden Inglis z dwoma towarzyszami.
— Skąd wiecie, że to był Anglik?
— O, Inglisa poznać natychmiast. Był ubrany całkiem szaro, miał wysoki kapelusz, wielki nos i niebieskie szkła na nim. Jeden z jego towarzyszy musiał mu wytłómaczyć, czego chcemy od niego, poczem dał nam trochę tytoniu, kilka małych chlebów i dużo małych patyczków, zapomocą których można wzniecić ogień.
— Opiszcie mi, jak wyglądał tłómacz! Opis zgadzał się z wyglądem tego, któregośmy szukali.
— Dokąd pojechali?
— Tego nie wiemy. Jechali drogą birucką; ale powiedzą ci to z pewnością dzieci starego Abu Medżacha, bo on był ich przewodnikiem. Mieszka w domu obok wielkiej palmy, którą tam widzisz.
— Dziękuję wam! Jutro wczesnym rankiem będę tędy przejeżdżał i przywiozę wam wszystko, co obiecałem.
— O panie, litość twoja znajdzie łaskę w oczach Allaha. Czy nie mógłbyś nam przywieźć kilku fajek, jakie można dostać w mieście za bardzo małą cenę?
— Dostaniecie; obiecuję wam.
Pojechałem do Salehieh i dowiedziałem się w domu przewodnika, że Inglis zmierzał do doliny Sebdani. Starego Abu Medżacha wynajęto tylko do tej miejscowości.Była to w każdym razie manipulacya ostrożnego tłómacza, który chciał w ten sposób utrudnić ewentualne wywiady. Wiedziałem już dość i wróciłem do Damaszku.