Strona:Karol May - Z Bagdadu do Stambułu.djvu/362

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   318   —

turecku, przytem mówi ona tak, iż nic rozumieć nie mogę. Nawet to, co mi powiedziała, zgadłem raczej, niż zrozumiałem.
— A zatem jedźmy zaraz do niej, ale weźmy konie, bo osły już znużone.
Był to ostatni dzień świąt, trwających ogółem pięć dni.
Przybywszy w szybkiem tempie przed namiot Presniczan, zastaliśmy go nie tak przepełnionym, jak poprzedniego wieczora. Muzykanci zrobili właśnie pauzę, tak, że mogłem pomówić z dziewczyną. O słuchaczy nie troszczyłem się, ponieważ krótka nasza, rozmowa odbyła się w języku niemieckim.
— Czemu wyszliście wczoraj tak prędko? — zapytała mię śpiewaczka.
— Bo chciałem udać się za tym człowiekiem, który wszedł do namiotu i zaraz go opuścił. Zależało mi na tem, żeby się dowiedzieć, gdzie mieszka.
— Tego on nie mówi nikomu.
— Ach! Pani to wie?
— Tak. On był wczoraj w namiocie już po raz trzeci. Tam, tuż przy nas, siedział obok Anglika, któremu także nie powiedział, gdzie mieszka.
— Czy on mówił po angielsku, czy też Anglik po arabsku?
— Prowadzili rozmowę w angielskim języku, dlatego rozumiałam każde słówko. Gentleman zaangażował go jako tłómacza.
— Nie może być! Na pobyt tutaj, czy do podróży?
— Do podróży.
— Dokąd?
— Tego nie wiem; słyszałam tylko, że pierwszą miejscowością ma być Salehieh.
— A kiedy mieli wyruszyć?
— Skoro tylko tłómacz upora się z pewnym — sprawunkiem, dla którego przybył do Damaszku. O ile mi się zdaje, mówił o zakupnie oliwy dla Biruty.