Strona:Karol May - Z Bagdadu do Stambułu.djvu/309

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   267   —

— Allah, zniszcz tego nędznika, którego ja schwytać nie mogę! Allah zniszcz i tę dżumę, co memu zihdi zabiera siły! Allah zniszcz... tak Allah il Allah, ja jestem robak, nędzarz, który nic poradzić nie może! Najlepiej będzie, jeśli także tu się położę i umrę!
Teraz ja się ocknąłem.
— Halefie, czy tych zmarłych sęp brodaty ma pożreć?
— Chcesz ich pochować?
— Tak.
— Gdzie i jak?
— Czyż możemy inaczej, jak tutaj w piasku?
To ciężka praca, panie. Ale tego Saduka, który udawał głupiego, aby zgubić swojego pana, tego sępy pożreć powinny. Popatrzę najpierw, czy zmarli mają co z sobą.
Poszukiwania okazały się daremnemi; zabrano im wszystko. Co za bogactwa wpadły w ręce tych zbójów! Dziwnem było, że w zwłokach Bendy zostawiono sztylet. Mordercy obawiali się widocznie rozwierać skostniałej ręki dziewczęcia. Poprosiłem także Halefa, żeby zostawił ostrą stal w sercu umarłej. Nie mógłbym nigdy dotknąć się tej broni.
Zaczęliśmy kopać ziemię, ale nie mieliśmy do tego nic prócz rąk i noży. Szło to bardzo powoli, a w głębokości stopy stała się warstwa piasku tak spoistą, że potrzebaby tygodnia na wybranie otworu w odpowiednich rozmiarach.
— Nie podołamy panie — rzekł Halef. — Co postanawiasz?
— Powrócimy do wieży; to zaledwie dwie godziny jazdy.
— Wallahi, o tem nie pomyślałem! Sprowadzimy Anglika z narzędziami.
— A tymczasem sępy ucztę sobie urządzą!
— Więc sam pojadę, a ty zostaniesz.
— Wpadniesz potem w ręce rabusiów. Osiągnąwszy swój cel najważniejszy, wrócą, jak myślę, do Birs Nim-