Strona:Karol May - Z Bagdadu do Stambułu.djvu/305

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   263   —

— Porzucić? Czemu! — zapytał przestraszony.
— Mam... dżumą!
— Dżumę! Allah kerim! Prawda to, zihdi?
— Tak. Myślałem, że to febra, ale teraz widzę, że to dżuma.
— El taun, el jumurdżak! — zaraza! Allah w’ Allah, to straszne, to okropne!
— Tak. Odejdź; odszukaj Anglika! On zajmie się tobą; bądzie albo koło Birs Nimrud, albo nad kanałem Anana.
Dobyłem tych słów, jąkając się, Halef jednak zamiast dać się odpądzić, ujął mnie za rozpaloną rękę.
— Zihdi — rzekł — czy sądzisz, że cię porzucę?
— Idź precz!
— Nie! Niech mnie pochłonie klątwa Allaha, jeśli cię opuszczę. Na twoich zębach leży rdza ciemna, a twój język się jąka. Tak, to jest dżuma, ale ja się jej nie boję. Któż ma być przy moim zihdim, kiedy on cierpi? Kto ma go pobłogosławić, jeżeli umrze? Effendi, o mój effendi, dusza moja szlocha, a oko płacze! Chodź, trzymaj się dobrze siodła! Wyszukamy miejsce, gdzie będę cię mógł pielęgnować.
— Czy chcesz to zrobić istotnie, wierny mój Halefie?
— Na Allaha, panie! Nie odstąpią cię!
— O, tego ci nie zapomną. Może się jeszcze utrzymam. Dalej za Persami!
— Zihdi, to już niemożliwe!
— Naprzód!
Ścisnąłem konia piętami, a Halef musiał się do mnie zastosować, chcąc nie chcąc. Wnet jednak z konieczności znowu zwolniłem w biegu; zrobiło mi się ponownie ciemno przed oczyma; byłem zmuszony zdać się na Halefa, który też nie tracąc wielu słów, objął przewodnictwo. Każde stąpienie konia działało na mnie, jak uderzenie pięścią w głowę. Nie widziałem, kogośmy spotykali, puściłem cugle koniowi i trzymałem się siodła obydwoma rękami.