Strona:Karol May - Z Bagdadu do Stambułu.djvu/205

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   175   —

nym buku wisiała taka sama kępka trawy, jak te, które Saduk wrzucić musiał do wody.
— Stój, mirzo! Co to jest? — rzekłem.
— Trawa — odpowiedział.
— Czy ona rośnie na drzewach?
— Allahu! Kto ją tutaj powiesił?
— Saduk. Chodź dwadzieścia stóp w prawo, gdzie spodziewam się drugiego znaku.
Poszedł za mną i sprawdziło się me przypuszczenie.
— Ale czy tego nie było tu już przed nami?
— O Hassanie Ardżir Mirzo, jak to dobrze, że ja sam tylko słyszę twe słowa! Czyż nie widzisz, że to trawa jeszcze zielona i świeża? Zejdź całkiem do rzeki, gdzie w odpowiednim odstępie znalazłem pierwsze znaki. Ten człowiek wprost wytyczył dwudziestostopową drogę, wiodącą do obozu. Tam napadniętoby na nas i pozabijano zupełnie tak samo, jak twego ojca, aptekarza, musztaheda i jego córkę.
— Panie, czy to możliwe, żebyś miał słuszność!
— Mam słuszność. Czy jesteś dobrym piechurem i czy dowierzasz sobie, że znajdziesz drogę, którą przybyliście tu od ostatniego obozowiska? Potwierdził jedno i drugie, poszliśmy więc w górę rzeki i dostaliśmy się niebawem na miejsce, gdzie obozowaliśmy z towarzyszami, zanim pośpieszyliśmy Persom na pomoc. Przyszliśmy wówczas z północy, tu jednak skręcała dolina rzeczna na wschód i udaliśmy się w tym kierunku. Mieliśmy już zakręt za sobą, kiedy zauważyłem po prawej stronie grubą wierzbę, a dokoła jej pnia wycięte dwa paski kory.
— W jakim porządku jechaliście zazwyczaj? — spytałem.
— Lektyka z kobietami w środku, a ludzie, podzieleni na dwie połowy, przed nią i za nią.
— Przy którym oddziale był Saduk?
— Zawsze przy ostatnim. Zostawał często w tyle, ponieważ lubi kwiaty i zioła, którym przypatruje się chętnie.