Strona:Karol May - Z Bagdadu do Stambułu.djvu/172

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   148   —

na przyjaźń i wdzięczność — odparłem. — Sięgnij myślą wstecz, a będziesz musiał przyznać, że byłem prawdziwym przyjacielem twojego ojca, a ty za to winieneś mi wdzięczność. Gotów jestem z narażeniem własnego życia odprowadzić cię aż do pastwisk Szammarów; ale właśnie jako twój przyjaciel muszę cię wstrzymywać od wystawiania się na niebezpieczeństwa, w których zginąłbyś niezawodnie.
— Powiadam jeszcze raz: jesteś chrześcijanin, więc mówisz i działasz jako taki. Sam Allah się domaga, bym pomścił ojca, gdyż zesłał mi dziś przez ciebie sposobność do tego. A teraz proszę cię, zostaw mię samego!
— Spełniam twoje życzenie, żądam jednak, żebyś nic nie przedsięwziął wpierw, nim się ze mną porozumiesz.
Młodzieniec odwrócił się i nie odpowiedział nic. Przeczuwałem, że powziął jakiś zamiar i obawiał się, bym mu w wykonaniu zamiaru nie przeszkodził. Wobec tego postanowiłem go starannie obserwować.
Kiedy się nazajutrz zbudziłem, znajdował się jeszcze na tem samem miejscu, ale obok niego był także Soranin; obaj prowadzili ze sobą rozmowę z wielkiem zajęciem. Inni również już powstawali. Pers siedział obok -tachterwanu i rozmawiał z głęboko zasłoniętemi niewiastami.
— Emirze, chciałbym ojca pochować. Czy pomożecie mi? — spytał Amad el Ghandur.
— Tak; gdzie ma być pogrzebany?
— Ten człowiek powiada, że tam w górze, pomiędzy skałami znajduje się miejsce, które słońce wita rankiem, kiedy przychodzi, a żegna wieczorem, kiedy odchodzi. Chcę oglądnąć to miejsce.
— Pójdę z tobą — powiedziałem.
Zaledwie Pers zobaczył, że wstałem, podszedł ku mnie, by mi złożyć ranne pozdrowienie, a usłyszawszy o naszym zamiarze, ofiarował nam swe towarzystwo.
Na szczycie góry znaleźliśmy potężny złom skalny