Strona:Karol May - Z Bagdadu do Stambułu.djvu/101

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   87   —

— Bez broni? — spytał Mohammed Emin.
— Kto wam ją odebrał?
— Szejk ją ma w swoim namiocie.
Wyszedłem tyłem i spojrzałem dokoła. Nikt nie zważał na obóz.
— Za mną!
Skoczyłem do namiotu szejka, a Haddedihnowie wraz ze mną. Byli podnieceni, jak w gorączce. Tu wisiała ich broń, leżały pistolety i długa perska flinta, własność szejka. Zabrałem pistolety i flintę i znów wyjrzałem; wciąż jeszcze nikt nie zwracał na nas uwagi. Wyszliśmy chyłkiem na dwór i pognaliśmy ku dolince. Była ona oddalona o pięć minut drogi, ale już we dwie minuty znaleźliśmy się obok Halefa.
— Maszallah! Cud Boski! — zawołał.
— Teraz do koni! — krzyknąłem.
Strażnik siedział odwrócony do nas tyłem. Na moje skinienie skoczył pies ku niemu i powalił go w jednej chwili na ziemię. Kurd krzyknął raz, ale do ponownego okrzyku nie miał już odwagi. Wskazałem na sześć najlepszych koni i zawołałem: Amadzie el Ghandur, trzymaj je! Halefie i Mohammedzie, resztę rozpędzić prędko do lasu! Zrozumieli mnie natychmiast. Właśnie podniósł się za nami okrzyk powitalny, kiedy skakaliśmy od konia do konia, aby poprzecinać sznury. Dwadzieścia pięć lin wypadło na jednego męża; z tem uporaliśmy się szybko, poczem kijami i kamieniami pognaliśmy w las rozpętane zwierzęta. Miałem na sobie trzy strzelby, a za pasem dwa pistolety. Z tem wsiadłem na gniadego i wziąłem drugiego konia na linę.
— Naprzód! Największy czas!
Nie oglądając się, popędziłem moje konie w górę po stromem zboczu; potem otoczył nas ciemny bór. Tu z powodu złego gruntu jechaliśmy bardzo powoli, zwłaszcza że musieliśmy jeszcze okrążać. Niebawem dostaliśmy się jednak na lepszą ścieżkę, gdzie już mogliśmy puścić w skok nasze zwierzęta.