Strona:Karol May - Yuma Shetar.djvu/8

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

porwali mnie strażnicy i uprowadzili tak daleko, że nie mogliśmy już więcej ze sobą rozmawiać.
Przede mną rozgrywała się dzika scena. Brama hacjendy stała szeroko otworem; Indjanie przechodzili całemi gromadami tam i zpowrotem, wynosząc z budynków wszystko, co tylko dało się zabrać. Pozostały chyba jedynie futryny okien, drzwi, oraz gwoździe w ścianach. Czerwoni wyli z radości, jak tygrysy. Uderzyło mnie, że nie składali łupów pod murem, lecz o wiele dalej; dało mi to powód do przypuszczenia, które, niestety, sprawdziło się później aż nadto dosłownie. Hacjendę miano spalić! — Dlatego znoszono łupy w bezpieczne miejsce, ażeby iskry nie mogły ich dosięgnąć.
Ale poco to zniszczenie? Jaki cel miał w tem mormon, który był przecież sprawcą, całego zamachu? To szatańskie wyrachowanie miało mi się wyjaśnić dopiero później.
Do niewoli dostał się tylko hacjendero i jego żona; nie spostrzegłem ani jednej z osób, które widziałem podczas mego pobytu w hacjendzie; „sennor Adolfo“, napuchnięty majordomus, zniknął bez śladu. Wszyscy, dosłownie wszyscy, jak się później dowiedziałem, zostali zamordowani; powód był mi wtenczas naturalnie jeszcze nieznany.
Grabież trwała prawie do południa; potem spędzono trzody i zgromadzono je na wolnej przestrzeni na północ od hacjendy; mieli je pilnować Indjanie. Skoro się z tem uporano, przywleczono ciała zabitych pasterzy, zaniesiono je do domu, ażeby spłonęły razem z całem osiedlem. Wkrótce podniosły się gęste kłęby dymu, naprzód z głównego budynku, potem z małych

8