Strona:Karol May - Yuma Shetar.djvu/159

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dzej i łatwiej do celu, niż z tym nieopanowanym i niepohamowanym w gniewie człowiekiem. Dlatego przyklasnąłem jego zamiarom, a Apacz rzekł
— Słowa mojego czerwonego brata są słuszne. Być może, że przydadzą się nam twoi ludzie, gdy odprowadzą trzody. Być może również, że będziemy zmuszeni zawiadomić ich o czemś ważnem, jeżeli ich wyprzedzimy. W tym celu powinien towarzyszyć nam wojownik, który zarazem posłuży za gońca.
— Wolałbym poprosić Silnego Bawołu o obydwu synów — wtrąciłem. — Odważni są, zręczni i dowiedli, że w zupełności nadają się na szybkich posłów. Czy mój brat Winnetou zgadza się ze mną?
— Stanie się tak, jak tego sobie życzy Old Shatterhand — odpowiedział Apacz.
Mimbrenjo nie miał również nic przeciwko temu. Był nawet dumny, że, pomimo młodego wieku, na synów jego padł nasz wybór; dlatego przyrzekł wyszukać dla nich dwa najlepsze i najwytrwalsze wierzchowce. Było to nam bardzo na rękę, w przeciwnym bowiem razie nie mogliby dotrzymać nam kroku.
Omówiwszy jeszcze parę szczegółów, udaliśmy się na spoczynek, aby wcześnie ruszyć w drogę. Ledwie świt, przygotowano niezbędne zapasy żywności; obawiałem się, że w spustoszonej hacjendzie nie znajdziemy żadnego wiktu. Dosiedliśmy koni. Mimbrenjowie pożegnali się z nami serdecznie. Wodzowi musieliśmy przyrzec, że odwiedzimy go po zakończeniu sprawy, w razie zaś, gdyby zaszła potrzeba pomocy, mieliśmy się zwrócić tylko do niego. — Pojmami Yuma spoglądali na odjazd

159