Przejdź do zawartości

Strona:Karol May - Yuma Shetar.djvu/127

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Apacz nie zamierza już grać dłużej roli anioła pokoju. Znajomym mi zdawna odruchem podniósł wgórę jedno ramię i rzekł:
— Nalgu Mokaszi postanowił stracić szacunek wszystkich; — Old Shatterhand będzie walczył! Jakie warunki stawia mój czerwony brat?
— Walka będzie na śmierć i życie.
— Kiedy?
— Natychmiast!
— Jakie mają być prawidła walki na noże?
— Żadne. Uderzam, kiedy mi się podoba!
— Co nastąpi, jeśli jeden z walczących zgubi swój nóż? Czy przeciwnik ma prawo go zakłuć?
— Tak, lecz pierwszy może bronić się pięściami i drugiego zatłuc lub zadusić.
— Dobrze! Teraz wiem, kto dzisiaj uda się do Wiecznych Ostępów, jeśli zechce jego przeciwnik. Moi bracia pozwolą mi być sędzią spotkania; — jestem gotów, — możecie rozpocząć walkę na śmierć i życie!
Oczy starego impetyka pałały żądzą krwi. Znał moją siłę i zręczność, ale czy teraz mógł o niej pamiętać? Wpadając we wściekłość przekraczał wszelkie granice; skoro jednak gniew mijał, nie było sympatyczniejszego człowieka nad niego, naturalnie, w pojęciu indjańskiem. Coprawda, własny gniew niejednokrotnie wypłatał mu już dotkliwego figla i na pewno straciłby oddawna stanowisko i wpływ u swojego szczepu, gdyby poza tem nie był dzielnym przywódcą i niepospolicie silnym człowiekiem. Nazywając go starym, nie miałem bynajmniej na myśli słabości lub zgrzybiałości. Miał może lat sześćdziesiąt, wzrost i budowę olbrzyma, a po-

127