Strona:Karol May - Walka o Meksyk.djvu/97

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Uważa pan Diaza za równie dobrego generała, jak Escobeda?
— Zdaniem mojem, przewyższa Escobeda.
— Marquez potrafi się oprzeć.
— Niech Wasza Cesarska Mość wybaczy, ale pozwalam sobie w to wątpić. Marquez jest znienawidzony. Rządzi stolicą, stosując gwałt i terror. To człowiek powolny, przytem trudno liczyć na jego wierność. Jego to wahaniu i ociąganiu się przypisać należy zajęcie Puebli przez Porfiria Diaza.
— Mój Boże! Jakie perspektywy otwiera pan przede mną!
— Niestety, Najjaśniejszy Panie, jesteśmy otoczeni.
— Uważasz, generale, że nie będziemy się mogli dostać na wybrzeże?
— Teraz już nie.
— Nawet zjednoczywszy wszystkie siły? Rozporządzam około trzydziestoma tysiącami bitnych żołnierzy. Skoro się zdecyduję opuścić stolicę i Queretaro, żołnierze ci zaprowadzą mnie na pewno do Veracruz. Jakież jest twoje zdanie, generale? Czy masz i co do tego wątpliwości?
— Niestety, mam.
— Dlaczegóż to? — zapytał Maksymiljan, nie ukrywając niechęci.
— Przedewszystkiem nie dowierzam tym „bitnym“ żołnierzom. Powtóre, Porfirio Diaz zamknął nam drogę.
— Jesteśmy silniejsi od niego. Pokonamy go.

93