Strona:Karol May - Walka o Meksyk.djvu/62

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie gadaj, a rób, co ci rozkazano!
Kurt wsiadł na konia i ruszył. Reszta koni poszła za nim. Przybywszy na górę, dał znak. Otworzono bramę. Wjechali na dziedziniec oświetlony jedną tylko latarnią. Brama zamknęła się za nimi. Na widok ciemnego, pustego podwórza jeden z żołnierzy zapytał:
— Gdzież są nasi towarzysze?
— Chodźcie za mną na drugie podwórze! — zawołał Kurt. — Tam dopiero będziecie mogli sobie użyć.
Zsiedli z koni i ruszyli za nim. Drugie podwórze było lepiej oświetlone. Ledwie zdążyli wejść, otoczono ich kołem i rozbrojono. Stało się tak szybko, że żaden z nich nie zdążył wyjąć ani noża, ani rewolweru.
Dopiero teraz można było orzec, że podstęp się udał. Umieściwszy jeńców w bezpiecznem ukryciu, obudzono alkada i sprowadzono do klasztoru. Sporządziwszy szczegółowy protokół, zgodził się, by obydwaj Cortejowie, Józefa i Landola pozostali w więzieniu do dyspozycji Juareza.
Zaczęto się teraz zastanawiać, co począć dalej.
Nie ulegało wątpliwości, że pierwszy akt procesu sądowego rodziny Rodrigandów będzie musiał rozegrać się w Meksyku. Wszystko jednak zależało od unormowania stosunków. Francuzi opuścili kraj, a tron cesarski chylił się do upadku. Dopiero po je-

58