Przejdź do zawartości

Strona:Karol May - Walka o Meksyk.djvu/57

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wyjdzie mu na dobre. Pojedziemy na górę i przetrzepiemy tym łotrom skórę,
— Oby się powiodło, sennor. Potraficie przejechać przez mury lub zamknięte drzwi?
— Nie. Ale zamknięte drzwi można wysadzić.
— I dać się wystrzelać przez tych, co za niemi stoją.
Pah! Jest ich tylko pięćdziesięciu.
— Pięćdziesiątka za murami groźniejsza jest od pięciuset żołnierzy na otwartem polu.
— To prawda, do licha! Otrzymałem rozkaz zawładnięcia klasztorem za wszelką cenę.
— Mnie zaś rozkazano wprowadzić was tam również za wszelką cenę. Mądrzy republikanie zapomnieli, że stare klasztory mają zwykle kryjome korytarze i przejścia podziemne. Dostaniecie się przez nie do wnętrza klasztoru, niezauważeni przez nikogo. Republikanie rozłożyli się na dziedzińcu i w ogrodzie.
Przywódca uśmiechnął się z prawdziwem zadowoleniem.
— Sprawimy im niespodziankę. Gdy zacznie świtać, zobaczą przed sobą tych, których mieli odeprzeć. Gdzież jest to tajemne przejście?
— Niedaleko stąd, na lewo.
— Czy potrzebne są latarnie?
— Mam dwie. Wystarczą.
— Prowadź więc! A co się stanie z końmi?
— Zostawcie przy nich kilku ludzi. Skoro was wprowadzę do klasztoru, wrócę i umieszczę konie w bezpiecznem miejscu.
Nie podejrzewając nic złego, przywódca usłuchał

53