Strona:Karol May - Walka o Meksyk.djvu/56

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Hola! Kto tam?
— Przyjaciel — odrzekł.
— Hasło?
— Miramar.
— Dobrze. Właśnie o ciebie chodzi. Chodź z nami!
Ujęto go pod ramię i poprowadzono. Uszli spory szmat drogi. Stanęli. Mimo ciemności. Kurt zauważył kontury ludzi i koni. Zbliżył się ktoś i zapytał:
— Macie go?
— Tak, jest tutaj, — odparł człowiek, prowadzący Kurta.
— Coś ty za jeden? — zapytał przywódca, którego tytułowano pułkownikiem.
— Nazywam się Manfredo, jestem bratankiem lekarza Hilaria.
— W porządku. Brama na górze otwarta?
— Nie. Zmytoby mi głowę, gdybym ją otworzył.
— Zmytoby? A kto taki?
— Komendant.
— Komendant na górze? Nikt mi o tem nie mówił!
— Przypuszczam. Te łotry zagnieździły się na górze dopiero o północy.
— Jakie łotry?
— No, ludzie Juareza. Jest ich pięćdziesięciu. Zdaje się, że zwąchali pismo nosem, bo przywódca zapytał szyderczo, czy się dzisiejszej nocy nie spodziewamy jeszcze wizyty.
Ach! Przewidują coś. Ale szyderstwo nie

52