Strona:Karol May - Walka o Meksyk.djvu/46

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wyczerpany, oddalę się wraz z Kurtem na krótki przeciąg czasu.
Towarzysze niedoli przeczuwali, jakie Sternau ma plany; byli jednak wskutek przebytych mąk i świeżo doznanych wzruszeń bardzo osłabieni. Bawole, Czoło i Niedźwiedzie Serce chcieli ruszyć razem z doktorem; pozostali jedynie na jego prośby. Tylko Grandeprise i Sępi Dziób nie pozwolili się zatrzymać.
Zaopatrzywszy się w broń i światło, podążyła cała czwórka do podziemnych krużganków. Odnaleźli tutaj Manfreda, który był tak mocno związany, że nie mógł się ruszyć ze swego kąta.
Był to tchórz setnej próby. Widząc, że grę swoją przegrał, chciał skórę ratować wykrętami.
— Jestem niewinny, sennor, zupełnie niewinny! — zaczął jęczeć. — Musiałem słuchać stryja.
— To cię nie usprawiedliwia! — huknął nań Sternau. — Zobaczymy, czy złożysz szczere wyznanie. Dlaczegoście nas uwięzili?
— Ponieważ miałem zostać hrabią Rodriganda.
— Co za obłęd! Gdzie są rzeczy, któreście nam zabrali?
— Mam jeszcze. Tylko wierzchowce zostały sprzedane.
— Później wszystko oddasz. Czy wiesz, gdzie są zamknięci Cortejowie i Landola?
— Wiem. Ten sennor odebrał mi klucz od ich więzienia wraz z innemi kluczami.
— Mamy go przy sobie. Zaprowadzisz nas do

42