Strona:Karol May - Walka o Meksyk.djvu/30

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Chciał wyjść z pokoju w chwili, gdy przechodziłem przez korytarz. Uderzył mnie drzwiami w nos. Dałem mu w twarz. On nie został dłużny. Bawiliśmy się nawzajem w mordobicie, dopóki nie przyszedł pan z latarką, sennor Kurt. W pokoju wam powiem, kto to taki. Chodź, stary!
Sępi Dziób wziął Gerarda pod rękę i wprowadził do pokoju, z którego Kurt wyszedł przed chwilą. Zamknąwszy szczelnie drzwi, zaznajomił Gerarda z Kurtem. Wszyscy trzej opowiedzieli sobie, co ich sprowadza do Santa Jaga. Mówili lakonicznie nie trwoniąc słów.
— Gdzie jest Grandeprise i marynarz? — zapytał Gerard.
— Mają pokój na dole — objaśnił Kurt.
— Szukamy jednego człowieka — doktora Hilaria. Czy znacie klasztor?
— Nie. Ale był tam Grandeprise.
— Wybierałem się właśnie na zwiady.
— Ja również. Przy tej okazji raczyłeś pogłaskać drzwiami mój nos — rzekł Sępi Dziób, szczerząc zęby.
Otworzyły się drzwi, stanął w nich Grandeprise. Przyszedł, by pójść na zwiady z Sępim Dziobem. Zdziwił się bardzo, zobaczywszy Gerarda. Gdy mu pokrótce wyjaśniono rzecz całą, rzekł:
— Szczęśliwe spotkanie. Dzielny trapper wart jest dziesięć razy tyle, co dziesięciu innych ludzi. Dziwiłbym się, gdyby Cortejo i Landola uszli teraz po raz drugi.
— Byliście kiedyś w pokoju doktora Hilaria?

26