Strona:Karol May - Walka o Meksyk.djvu/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kiem należy ustalić, że chciano otruć mieszkańców hacjendy. Pochwycę sprawcę. Będzie musiał się przyznać.
— A jeżeli nie?
Pah! — odparł strzelec z lekceważącym ruchem ręki. — Nie chciałbym być w skórze tego łotra, gdy go wezmę w swe obroty. My, ludzie sawany, mamy swoje sposoby, aby wilczków zmusić do gadania.
— Więc naprawdę przypuszcza pan, że się wam uda ująć tego człowieka? Przecież zyskał na czasie.
— To mu nie pomoże. Odjechał na tym samym koniu, na którym przybył do hacjendy. Koń jest z pewnością zmęczony. Mam zaś nadzieję, że da pan mnie i dwom vaquerom kilka świeżych, wypoczętych koni.
— Otrzymacie najlepsze konie, jakie stoją w stajni. Nie jestem jednak pewien, czy to pomoże. Może ten człowiek jest już w domu. Jeśli tak, to najszybsze konie na nic się nie zdadzą.
Gerard potrząsnął z uśmiechem głową.
— Obcowanie z ludźmi prerji powinno było pana nauczyć, że rzadko kiedy zdarza się ujść komuś, kto pozostawił jakikolwiek ślad. W każdym razie spać się nie położę. Przygotuję się do jazdy, a z nastaniem dnia poszukam śladów. — —
Skoro zaświtało, udali się wszyscy na dziedziniec, pod okno kuchenne. Gerard odmierzył dokładnie wielkość śladu na listku papieru. Potem zaprowadził przyjaciół na miejsce, w którem w nocy usłyszał parskanie konia i tętent kopyt.

14