Strona:Karol May - Walka o Meksyk.djvu/17

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

którą Indjanie z Kalifornji nazywają Menel-bale — liściem śmierci. Słyszałem nieraz o straszliwem działaniu tej trucizny.
— Mój Boże, co za podłość! — zawołała stara Hermoyes. — Chciano kogoś z nas otruć!
Strzelec zaprzeczył ruchem głowy.
— Kogoś? — rzekł. — Myli się sennorita! Kto wrzuca truciznę do kotła, skąd wszyscy czerpią wodę, ten chce otruć wszystkich.
Słowa te wywarły przygnębiające wrażenie.
— Bogu niech będą dzięki, żeś pan do nas przybył, — rzekł Arbellez, drżąc na całem ciele. — Gdyby nie spryt sennora, jutro nie żylibyśmy. Kimże mógł być ten człowiek? Komu może zależeć na uśmierceniu wszystkich mieszkańców tego domu?
Gerard wzruszył ramionami, ukrywając wyraz politowania.
— Pyta pan o to, sennor? Czy pan nie rozumie, że chodziło tu o rodzinę Rodrigandów?
— Na Boga, tak! Ale przecież nikt z nas do niej nie należy.
— Zna pan jednak wszystkie jej tajemnice. Sternau, obydwaj Ungerowie i ci, którzy znają tajemnicę, zniknęli. Pozostali tylko mieszkańcy hacjendy. Przy pomocy zioła śmierci, Menel-bale, chciano wszystkich usunąć odrazu.
— Ma pan rację! Któż mógł być sprawcą?
— Nikt inny, tylko Cortejo, — rzekła Marja Hermoyes.
— Tak, Cortejo, — potwierdził Czarny Gerard — albo też ktoś z jego ludzi. Przedewszyst-

13