Strona:Karol May - Walka o Meksyk.djvu/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

naleźć. Tak się cieszyłem, że mam wreszcie zięcia, n teraz chcą mnie zmusić, abym go poświęcił. Cóż ty na to, Rezedillo?
Wszyscy spojrzeli na piękną dziewczynę.
— Narzeczona moja jest dobra i dzielna.
Wyciągnęła doń radośnie ręce.
— Puszczę cię niechętnie, Gerardzie, czuję jednak, że może tobie jednemu uda się czegoś dopiąć. Idź w imię Boże! Przyrzeknij mi tylko, że będziesz ostrożny.
— Nie obawiaj się! Teraz nie należę już wyłącznie do siebie. Mam inne, święte obowiązki; będę o nichi ciągle pamiętał.
— Mówi, jak z książki, — rzekł Pirnero, — Jeżel Rezedilla jest odważna, dlaczegóż mnie miałoby zabraknąć odwagi? Kiedy odjeżdżasz, mój zięciu?
— Dziś już za późno — odparł Gerard. — Wieczór wkrótce nadejdzie. Jutro o świcie siadam na koń. Dla waszego spokoju wezmę dwóch vaquerów, którzy będą przynosili wieści ode mnie. — —
Zostawszy sam w pokoju, Gerard począł obmyślać plan działania. Zgasił światło, otworzył okno. Niebo było usiane gwiazdami.
Wydało mu się, że usłyszał szmer jakiś. Doświadczony znawca sawany, nie lekceważył najmniejszego drobiazgu. Podszedł do okna i spojrzał wdół.
Ktoś wylazł z okna, umieszczonego pod jego pokojem. Może to jakiś vaquero wracał od służącej? Nie, zbyt wiele niespodzianek zaszło w tym domu, aby się można kontentować tem przypuszczeniem.
— Stać! Kto tam? — krzyknął.

7