Strona:Karol May - W wąwozach Bałkanu.djvu/53

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   43   —

Ruchy te wywołały oddech. Z piersi jej wydarł się ochrypły krzyk, poczem zaczęła głęboko i bez przerwy oddychać.
Teraz przeciąłem więzy mężowi. Nie wycierpiał tyle i podniósł się natychmiast. Gdy zapalałem nową trzaskę, zawołał:
— O Boże! Byliśmy blizcy śmierci! Dziękuję ci, dziękuję ci!
Następnie ukląkł obok żony, szlochającej, aż litość brała.
— Cicho, cicho, nie płacz! — uspokajał ją. — Jesteśmy wolni!
Wziął ją w objęcia i zcałowywał jej łzy z policzków. Ona objęła go i szlochała dalej. Nie zważając już na mnie, przemawiał do niej czule, dopóki płacz, coraz to cichszy, nie ustał zupełnie. Potem podniósł ją i zwrócił się znowu do mnie:
— Panie — rzekł — jesteś naszym wybawcą! Jak ci mamy podziękować? Kto jesteś i jak ci się udało nas odszukać?
— To kilka pytań naraz — odrzekłem — na które wam na górze odpowiem. Czy żona pójdzie już sama?
— Tak, potrafi.
— Więc wyjdźmy na górę, bo nie mogę tu na dole pozostać zbyt długo.
— Czy masz towarzyszy na górze?
— Nie, ale czekam na jeźdźca, którego nie powinienem tędy przepuścić.
— To chodźmy, tam pomówimy dalej! Po przystawieniu drabiny wyleźliśmy, przyczem okazało się, że kobieta była bardzo zmęczona. Zauważywszy w większym przedziale posłanie, poradziłem jej, żeby po tem strasznem rozdrażnieniu spoczęła. Była tak znużona, że, nie odpowiadając mi, położyła się zaraz.
Mąż uspokoił ją znów kilku słowy i podał mi rękę.
— Bądź pozdrowiony! — rzekł. — Allah cię zesłał. Czy wolno zapytać, kto jesteś?