Strona:Karol May - W wąwozach Bałkanu.djvu/511

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   483   —

darz — Zastaniesz tam wielkie zgromadzenie. Dziedziniec zatłoczony ludźmi. Ciekawi są, jak się będziecie bronili.
— Pokazałem już im, jak się zachowam mniej więcej.
— Dlatego też w dwójnasób są ciekawi. Chcą widzieć człowieka, który się nie boi kodży baszy.
Właśnie, kiedy mieliśmy wyruszać, zjawił się u nas przewoźnik.
— Panie — rzekł do mnie — przychodzę potajemnie do ciebie po radę. Nie wiem, jak mam postąpić.
— Czy masz świadczyć przeciwko mnie?
— Tak. Mibarek zmusza mnie do tego. Widział się ze mną w tym celu.
— Co masz przeciwko mnie zeznać?
— Że naraziłeś życie moje na niebezpieczeństwo i że mnie tu obiłeś na dziedzińcu.
— Czy to zrobiłem?
— Nie, effendi.
— Więc nakłania cię do takiego zeznania? Odpokutuje to srodze.
— Panie, nic nie mów. Onby się na mnie zemścił.
— Nie bój się! On już nie będzie mógł się zemścić.
— Naprawdę?
— Tak. Wyznaj tylko całą prawdę. Nie może ci zaszkodzić.
— To wrócę tam czemprędzej. Wykradłem się pokryjomu.
Ruszyliśmy za nim zwolna.