Strona:Karol May - W wąwozach Bałkanu.djvu/496

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   468   —

— O nim nie. To niesprawiedliwy gwałtownik, ale ma władzę i nic nie możemy mu zrobić. Co się jednakże tyczy Mibareka, to jest on dobroczyńcą całej okolicy. Jeżeli nie chcesz sobie wrogów narazić, to nic nie mów na niego.
— Przeciwnie mnie się wydaje, że on jest klątwą całej okolicy.
— Zważ, że to święty!
— Może Marabut? Nie!
— Leczy wszelkie choroby. Gdyby chciał, mógłby nawet wskrzeszać umarłych.
— Czy on sam się tak o sobie wyraził?
— Sam o tem zapewniał.
— To jest nędznym kłamcą.
— Panie, niech nikt tego nie usłyszy od ciebie!
— Rzuciłbym mu tem woczy, gdyby wobec mnie twierdził coś podobnego.
— Wówczas byłbyś zgubiony. Ostrzegam cię.
— Jakto zgubiony?
— On, jak może uchronić od śmierci, tak może zabrać życie.
— A więc mordować?
— Nie. On ciebie wcale nie dotknie. Wygłosi zaklęcie i będziesz musiał umrzeć.
— Więc on czaruje?
— Tak jest.
— Święty i czary? Jak to się zgadza? Sprzeciwiacie się sobie samym. Ale oto twój parobek.
Wysłaniec oznajmił, że żebrak opuścił właśnie dziedziniec.
— Czy uważałeś, dokąd idzie?
— Tak, wspina się na górę. Pewnie udaje się do Mibareka.
— Czy chodzi czasem do niego?
— Bardzo często.
— Czemu nie wyleczy go święty?
— Czy ja wiem? Musi mieć powody, że tego nie czyni.