Strona:Karol May - W wąwozach Bałkanu.djvu/48

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   38   —

Przelazłem przez sztachety wysokie, może na cztery stopy, ponieważ spraw a wydawała mi się przecież podejrzaną, pochyliłem się i dotknąłem ręką zwierzęcia. Było zimne i sztywne, a zatem martwe. Sierść była w kilku miejscach wilgotna i lepka. Czyżby to była krew?
Obmacałem cielsko. Nie był to niedźwiedź, gdyż poczułem długi, kudłaty ogon. Powiadają wprawdzie, że na wyżynach Despoto Dagh, Szar Dagh, Kara Dagh i Perin Dagh spotyka się tu i ówdzie niedźwiedzie, i temu ja nie przeczę, ale skądby się tutaj właśnie znalazł i zdechnął niedźwiedź za tym parkanem. A gdyby go w okolicy ubito, to nie porzuconoby go z pewnością, nie zdjąwszy skóry, nie mówiąc już wcale o jadalnem mięsie.
Aby się przekonać, z jakiego rodzaju zwierzęciem mam właściwie do czynienia, starałem się dotknąć uszu. Sapristi! Głowa była roztrzaskana i to tak, że trzeba było do tego bardzo ciężkiego narzędzia!
Zapaliłem drugą zapałkę i zobaczyłem, że zabite zwierzę jest wprost olbrzymim psem, jakiego nigdy jeszcze nie widziałem.
Kto też go ubił i dlaczego się to stało? Właściciel tego nie zrobił, obcy zaś, który czyni coś takiego, może mieć w tem tylko zły zamiar.
Zacząłem się domyślać, że popełniono tu zbrodnię. Narzucało mi się wprawdzie pytanie, co mnie to obchodzi i poco się będę wystawiał na niebezpieczeństwo, ale miałem powody przypuszczać, że ta kuźnia należy właśnie do brata dozorcy ogrodu różanego i poczuwałem się do obowiązku zbadania sprawy.
Że przytem myślałem o niebezpieczeństwie, to była w tem słuszność zupełna. Sprawcy mogli się jeszcze w tym domu znajdować. Może zachowywali się dlatego spokojnie, że usłyszeli tętent mojego konia, zauważyli więc moje przybycie.
Ale jak dostać się do nich? Czy należało czekać,