Strona:Karol May - W wąwozach Bałkanu.djvu/47

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   37   —

Obok leżały rozmaite rolnicze i inne narzędzia, z czego nabrałem pewności, że to kuźnia.
Poszedłem dalej, poza róg. Tu zauważyłem nagromadzone drzewo, przeznaczone zapewne na opał. Za domem ciągnął się czworoboczny szmat ziemi, ogrodzony słupami, tak, jak na Zachodzie robi się to dla świń lub gęsi. To ogrodzenie było niewątpliwie puste, ponieważ nic tam nie świadczyło o jakimkolwiek ruchu.
A jednak tutaj właśnie parskał mój kary daleko więcej i trwożliwiej niż przedtem. Bał się najwidoczniej przystąpić aż do parkanu.
Nie powiem, żeby mi się to wprost groźnem przedstawiło, ale dało w każdym razie powód do zdwojenia ostrożności. Dom był zamknięty, a więc zamieszkały. Czyżby w takiej okolicy zostawiano mieszkanie na noc bez żadnego dozoru? Bardzo łatwo mogło się tu stać coś niezwykłego, postanowiłem więc zbadać rzecz dalej.
Koń byłby mi przytem zawadzał, a może nawet niepotrzebnie naraziłbym go na jakie nieprzewidziane niebezpieczeństwo; musiałem więc pomyśleć o zabezpieczeniu go. Do spętania nie potrzebowałem ani kołka, ani lassa, ani sznura, ani rzemienia; kazałem mu przedniemi nogami przestąpić lejce. Był tem tak skrępowany, że się nie mógł oddalić, gdyby to nawet chciał wbrew swemu zwyczajowi uczynić. Gdyby zaś pod moją nieobecność groziło mu jakie niebezpieczeństwo, byłem pewien, że broniłby się dzielnie tylnem i nogami.
Teraz dopiero przystąpiłem do parkanu i wydobyłem woskowe zapałki, których zapas kupiłem sobie w Edreneh. Zapaliłem jedną i poświeciłem nią za parkan.
Leżało tam jakieś zwierzę olbrzymie, długie i kudłate jak niedźwiedź. Płomyk zagasł za chwilę i zrobiło się ciemno. Co to za zwierzę być mogło? Żyło, czy nie? Zdjąłem strzelbę i trąciłem je. Nie poruszyło się. Trąciłem mocniej i znów to samo. To nie był sen, lecz śmierć.