Strona:Karol May - W wąwozach Bałkanu.djvu/445

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   419   —

— Czy ten żebrak istotnie nie potrafi chodzić? — spytałem Turka.
— Tylko o kuli — odrzekł. — Nogi wiszą mu u ciała jak szmaty.
— I siedzieć prosto nie może?
— Nie. On nie ma już szpiku.
Szpiku? Co za niedorzeczność! Zamilczałem to, że go dopiero co ujrzałem właśnie w wyprostowanej postawie, nie uważałem bowiem za stosowne wtajemniczać muzułmanina w sprawę, o której sam słabe bardzo miałem pojęcie.
Niebawem dostaliśmy się do miasta. Tu zapytałem Turka o wspomniane już gorące źródła i dowiedziałem się, że istnieją wprawdzie, ale nie takie, jak się spodziewałem. Był czas, kiedy woda tryskała z nich bardzo Obficie, aby jednak potem wyschnąć zupełnie. Czasami wydobywała się masa gorącej wody, poczem wypływ całkiem ustawał. Teraz było jej bardzo mało podobno.
Gdy dojechaliśmy do pierwszych domów, a raczej chałup, rzekł oberżysta:
— Effendi, masz może ochotę zaraz oglądnąć źródła gorące?
— Czy leżą po drodze?
— Nie. Ale o kilka kroków.
— To nas zaprowadź!
Skręcił w bok i objechaliśmy kilka chat i przylegających do nich ogrodów, które nie zasługiwały jednak na tę nazwę.
Doszedł nas wrzask jakiejś kobiety.
— Tu jest źródło — wskazał przewodnik.
— Tam, gdzie się tak kłócą?
— Tak. Musisz wiedzieć, że ta woda ma być skuteczna na niektóre choroby. Gdy płynie mało, kłócą się przychodzące po nią kobiety.
Skręciliśmy przez gaik oleandrowy i zatrzymaliśmy się przed źródłem.
Bieg wody oznaczony był ściekiem, którego rudawe dno kazało wnosić, że zawierała żelazo. Dziś było mało