Przejdź do zawartości

Strona:Karol May - W wąwozach Bałkanu.djvu/44

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   34   —

— W takim razie miłoby mi było, gdyby brat miał do mnie tosamo zaufanie!
— Będzie je miał, jeżeli ja cię poślę.
— Czy nie mógłbyś mi dać kilku słów do niego?
— Pisać nie umiem; pokaż mu swój olej różany. On zna tę flaszeczkę dokładnie i wie, że nie sprzedałbym, ani nie darowałbym jej nikomu niegodnemu. A potem, gdy mu pokażesz olejek, to powiedz, że posyła cię jego eje kardasz[1] albo jego jary kardasz[2]. Nikt nie wie, że mieliśmy dwie matki. Ilekroć posyłam mu jakąś poufną wiadomość, służą słowa eje albo jary za znak, że może ufać posłańcowi.
— Dziękuję ci! Czy sądzisz, że pouczy mnie bliżej o papierze bezpieczeństwa?
— Spodziewam się. W tej okolicy są...
Umilkł i jął nadsłuchiwać. Z oddali, z tyłu ogrodu, doleciał głośny gwizd, który się teraz powtórzył.
— Mój pan mnie woła — rzekł. — Muszę pójść do niego. Czy zapamiętałeś sobie wszystko, co ci powiedziałem?
— Wszystko.
— Nie zapomnijże tego po drodze! Allah niech będzie z tobą i pozwoli ci zanieść pięknym niewiastom twej ojczyzny woń mego ogrodu!
Zanim zdołałem coś odpowiedzieć, oddalił się od płotu, a w następnej chwili przebrzmiał już odgłos jego kroków.

Czy wypadało nazwać spotkanie z dozorcą ogrodu szczęśliwem? Niepomyślnem chyba nie było. Czy to, co mi powiedział o papierze bezpieczeństwa, polegało na prawdzie? Nie wyglądał na kłamcę. Było wskazane na wszelki wypadek wyszukać tego brata; jego kuźnia leżała pewnie przy drodze, którą przejeżdżać musieli nietylko moi towarzysze, ale także i jeździec, któremu chciałem drogę zastąpić.

  1. Brat przyrodni.
  2. Półbrat.