Strona:Karol May - W wąwozach Bałkanu.djvu/436

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   410   —

mnie jeszcze raz nazwać karłem, to zrób to wkrótce. Pozostaje mi właśnie trochę czasu do dalszego ciągu wypłaty.
Kawas milczał; wił się tylko z bolu, przyczem wzrok jego, pełen wściekłości, spoczywał na Halefie. Wydał z siebie tylko kilka nieartykułowanych tonów, potem zaczął, jak się zdaje, ubolewać nad obrazą wspomnianej przez siebie godności stanu. Wyprostował się i zawołał:
— Człowiecze, ty chyba jesteś szalony! Jak śmiesz bić kawasa wielkorządcy?
— Cicho bądź! Obiłbym tak samo i wielkorządcę, gdyby się odważył tak wobec nas się zachowywać. Czemże ty jesteś właściwie? Żołnierzem, policyantem, sługą każdego z poddanych. Poza tem nie jesteś niczem, zupełnie niczem!
Wyglądało tak, jak gdyby Halef poczuł znowu wielką ochotę wprawić harap w ruch. Ukarany nie chciał do tego dopuścić i odrzekł:
— Ciągłe obelgi! Ty mnie obrazić nie możesz. Nasza instrukcya nakazuje nam względność dla ludu...
— Jakiego ludu? — przerwał mu hadżi. — Czy my jesteśmy ludem?
— A czem?
— Czem? Czyś ty ślepy? Przypatrz się mnie! Czy nie widać po mnie, kim jestem?
— Ja nic nie widzę!
— W takim razie rzeczywiście jesteś ślepy i głupi. Powiem ci, kto jestem. Jam jest hadżi Halef Omar Ben hadżi Abul Abbas Ibn hadżi Dawud al Gossarah! A jak tobie na imię?
— Nazywam się Selim.
— Selim! Nic więcej?
— Jakżeż mam się jeszcze nazywać? Selim wystarczy.
— Selim wystarczy! Tak, tobie oczywiście wystarczy, tobie, który jesteś kawasem i niczem więcej!
Trudno przypuścić, żeby policyant był wiedział