Przejdź do zawartości

Strona:Karol May - W wąwozach Bałkanu.djvu/434

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   408   —

— Wiele, naw et bardzo wiele! Nazywam się Ibarek, jestem tym okradzionym!
— Ty? — spytał kawas zdumiony, nie ruszając się z miejsca.
— Tak, ja!
— To dobrze! To mnie cieszy! Mam ci powiedzieć coś bardzo ważnego.
— Cóż takiego?
— Nie chowaj na przyszłość pieniędzy tam, gdzie je mogą znaleźć złodzieje!
— Maszallah! Co to za człowiek! Effendi, co ty na to? Co mam zrobić?
To gniewne pytanie do mnie było zwrócone, ale ja nie umiałem na nie odpowiedzieć. Mały Halef oburzał się nie mało na zachowanie się i spokój kawasa. O ile o samą rzecz nie wiele dbał osobiście, o tyle zbyt choleryczny miał temperament, aby się temu przypatrywać spokojnie. Kręcił się już w siodle oddawna. Teraz jednak zeskoczył i odpowiedział za mnie:
— Co masz zrobić? Ja ci zaraz pokażę! Przystąpiwszy tuż do kawasa, krzyknął wściekle:
— Czy wiesz, jak się należy zachowywać wobec obcego dostojnego effendiego i jego towarzyszy?
— Wiem bardzo dobrze. Czemu do mnie tak ryczysz?
— Bo nie wiesz właśnie, dlatego mam zamiar nauczyć cię tego. W stań w tej chwili!
Powiedział to głosem rozkazującym. Organ bezpieczeństwa uśmiechnął się pogardliwie, potrząsnął głową i zapytał:
— Co mówisz, mały?
To była oczywiście największa zniewaga dla hadżego. Nie pozwolił się jeszcze nigdy nazwać małym bezkarnie.
— Co jestem? — spytał z wściekłością — Mały? Ja ci pokażę, jaki jestem wysoki i długi, gdy do tej wysokości dodam ten harap. Wstań, wstań, bo zaraz ci pomogę!