Strona:Karol May - W wąwozach Bałkanu.djvu/387

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   363   —

goście usiądą tak blizko ciebie, że usłyszysz ich słowa nawet, jeśliby nie rozmawiali zbyt głośno.
— Ale, gdyby zajrzeli, czy ich kto nie podsłuchuje?
— Nadam tym wiązkom takie położenie, że nie będzie można ciebie spostrzec.
— Dobrze! Muszę ci jednak powiedzieć, że wyruszę przed tymi dwoma jeźdźcami, udającymi się do Ostromdży. Ty pojedziesz razem ze mną!
— Ja? A to dlaczego?
— Aby złodziejom odebrać skradzione pieniądze.
— Czy oni są w Ostromdży?
— Mam wszelkie powody do tego przypuszczenia. Każ więc natychmiast siodłać i zaprowadzić swego konia do naszych, gdzie ich nikt zobaczyć nie zdoła. Skoro tu już dosyć się dowiem, wykradnę się do sypialni. Jeden z twoich parobków zaprowadzi nas do koni, przy których ty będziesz musiał już się znajdować. Teraz idź, zanim ci nadejdą.
To porozumienie było tylko dzięki temu możliwe, że przybysze wcale się nie śpieszyli z wejściem do gospody. Zsiedli powoli z koni, poczem udali się do bocznego budynku „aby zajrzeć, czy nie znajdą czego, coby z nimi pójść mogło“, jak się wyraził nasz gospodarz.
On się oddalił, ja zaś usadowiłem się wygodnie na ziemi poza wiązkami wierzbiny. Szpary w plecionce pozwalały objąć okiem całą izbę.
Wtem usłyszałem zbliżanie się kroków.
— Zihdi, gdzie ty jesteś? — odezwał się głos małego hadżego z tamtej strony wiązek.
— Tu siedzę. Czego chcesz? Co za nieostrożność z twej strony!
— Ba! Te draby jeszcze nie idą. Stoją w stajni i oglądają konie gospodarza. Powiedziałeś, że znasz ich. Czy to prawda?
— Oczywiście, że tak.
— No i kto oni?
— Czy nie poznajesz ich także?