Strona:Karol May - W wąwozach Bałkanu.djvu/385

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   361   —

cie widać odcisk dużego męskiego buta. Dawniej także się nie stało. Połamane łodygi pokrzywy są świeże i tylko liście powiędły. Połamano je najpóźniej wczoraj wieczorem. Ślady stóp także są świeże. Gdyby były dawne, musiałyby wysokie cienkie brzegi odcisków już wyschnąć.
— Skąd ty to tak wiesz! — rzekł gospodarz nader zdziwiony.
— Aby to wiedzieć, nie trzeba niczego więcej prócz oczu otwartych i odrobiny myślenia. Popatrz! Tu jest miejsce, na którem stała szafka. Z pewnością się zawalała, ale sprytni złodzieje obtarli ją.
— A skąd ci także o tem wiadomo?
— Stąd, że nie zauważyłem na szafce ani śladu błota; to przecież jest bardzo proste. Szukajmy dalej!
Śledziłem za dalszymi znakami po ziemi, ale napróżno. Dobyłem noża i zżąłem pokrzywę tuż przy ziemi. Odsunąwszy ją, przypatrzyłem się obnażonemu miejscu. Między uciętemi łodygami mogło coś leżeć. Przypuszczałem całkiem słusznie. Z dwu punktów zamigotało coś złotego. Podniosłem oba przedmioty. Była to cienka obrączka z turkusem i gruby kolczyk, niemal półtora cala średnicy. W owych okolicach noszą kobiety takie kolczyki.
— No, popatrz! — rzekłem do gospodarza.— Tu coś upadło drabowi. Znasz te pierścienie?
— Ach! Moja żona je miała. Czy nie widać drugiego kolczyka?
— Pomóż szukać!
Wszelki trud był daremny. Nie znalazło się nic więcej. Doszliśmy już tego, w jaki sposób kradzież wykonano. Zbóje bali się, żeby nie usłyszano hałasu; dlatego jeden z nich wylazł przez okno, aby podaną sobie szafkę otworzyć na dworze.
Resztę mogliśmy w domu omówić; dlatego chcieliśmy przejść do izby. Przedtem jednak poszliśmy na chwilę do koni.
Wyprowadzono je już ze stawu i posiodłano na