Strona:Karol May - W wąwozach Bałkanu.djvu/354

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   332   —

Duch był dobrym biegunem. Należało tu natężyć się zaraz w kilku pierwszych minutach. Nauczyłem się od Indyan rzucać więcej naprzód, niż podskakiwać i zbliżyłem się wnet do niego tak, że już rękę wyciągnąłem ku niemu. Lecz i teraz nie opuściła go przytomność umysłu. Nagłym ruchem skręcił z drogi, ja zaś przeleciałem obok niego, znajdując się w tej chwili obydwoma nogami w powietrzu. Oczywiście i ja się natychmiast zwróciłem. On pognał na poprzek przez potok i dostał się już prawie na brzeg. Wziąłem rozmach, aby skokiem dostać się na drugą stronę. Udało się. Zaczepiłem o grunt tuż poza nim i sięgnąłem ręką równocześnie. Schwyciłem go za pas i oparłem się jedną nogą, by go powalić na ziemię.
— Az istenért! — wymknęło mu się.
Czy tak błyskawicznie pas rozluźnił, czy też ten nie był mocno związany, dość, że z łachmanem w ręku zachwiałem się i wskutek mej własnej siły zatoczyłem się wstecz. Duch tymczasem wpadł w krzaki, gdzie nie mogłem już za nim pędzić.
— Czy masz go? — zapytał z poza mnie Halef, gotując się także do skoku.
— Nie, ale zaraz ciebie tu chwycę za uszy! Wczoraj załamałeś mi się w gołębniku, a dziś odpędzasz mi tego człowieka przedwczesnym okrzykiem!
— Zihdi, to był czysty zapał! On rzeczywiście umknął tylko ze strachu!
To było takie zabawne, że zaśmiałem się pomimo gniewu.
— Oczywiście ze strachu, a nie z odwagi. No, możesz go sobie teraz szukać, jeśli go chcesz zapytać o paszport wielkorządcy!
— O świcie znajdziemy jego ślady.
— Tak, wtedy właśnie, kiedy będziemy musieli wyruszać.
— Ale masz przynajmniej coś z niego. Co to?
— Stara szmata, którą, jak się zdaje, obwiązywał się zamiast pasem.