Przejdź do zawartości

Strona:Karol May - W wąwozach Bałkanu.djvu/332

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   310   —

— To miejcie się na baczności. Droga niedobra. Czy jesteś młynarz?
— Dobranoc! — rzekłem, zostawiając go bez odpowiedzi.
Miał słuszność, że tak się spytał. Przy świetle latarni zobaczyłem, że ja i Halef wyglądaliśmy tak, jak gdybyśmy siedzieli w worze z mąką. Nie było jeszcze czasu się oczyścić. Nie chcąc zniszczyć ubrania, należało z tem zaczekać do rana.
Po pewnym czasie usłyszeliśmy tętent przed sobą. Dopędziliśmy samotnego jeźdźca, który nas uprzejmie powitał.
— Czy jedziecie także z Menliku? — zapytał.
Potwierdziliśmy to pytanie.
— Ja jadę do Lebnicy, a wy?
— Także tam.
— To dobrze. Przewoźnik nie przewiózłby mnie samego. Dla jednego człowieka nie zrobi tego o tak późnej godzinie. Ponieważ jednak i wy się musicie przeprawić, to da się nakłonić, bo więcej zarobi. Czy mogę się was trzymać?
— Dobrze, jeśli ci się tak podoba.
Właściwie nie była mi jego propozycya zbyt miłą, ale że służył nam równocześnie za przewodnika, nie odmówiłem jego życzeniu. Byłbym nic nie wiedział o przewozie.
Nie mówiliśmy już z sobą. Obcy jechał z boku za mną i za Halefem i obserwował nas. Spostrzegł zapewne mimo ciemności nasze strzelby i jasno-brudne ubrania, więc nie wiedział, za kogo nas uważać. Ponieważ nie zagadywaliśmy go, więc milczał także.
Przybywszy nad rzekę, skręciłem ku przewozowi, którego bylibyśmy nie znaleźli bez niego tak prędko. Na drugiej stronie rozstaliśmy się po krótkiem pożegnaniu.
Nie zamierzałem bynajmniej pozostać w Lebnicy. Wybrałem tę drogę, aby zmylić naszych przeciwników i ominąć Petridah. Z tego to miejsca prowadzi droga