Strona:Karol May - W wąwozach Bałkanu.djvu/319

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   299   —

Tędy wlatywały i wylatywały niegdyś ptaki różczki oliwnej. Jedno spojrzenie na dwór pouczyło mnie, że się znajduję pod dachem. Dochodziły aż do mnie światła i hałasy jarmarku. Równocześnie roiły mi się różne myśli po głowie. Sławny emir Halefa, Hadżi Kara Ben Nemzi, w gołębniku! Obieżyświat tu w gołębniku! To całkiem tak samo, jak w sławnym poemacie o krawcu, który ma pójść w obce kraje, ale tak się ich boi, że go ruszyć z miejsca nie można, a matka zamyka go w gołębniku.

Myśląc o tej bohaterskiej balladzie, zacząłem się śmiać sam do siebie. To wywołało wstrząśnienia, które się udzieliły podłodze, wskutek czego zaczęła trzeszczeć.
Powinno mnie to było zaniepokoić właściwie, ale że te patyki wytrzymały już przedtem daleko silniejsze moje ruchy, więc nie było powodu do obaw. Gdyby nawet wytrzymałość gołębnika nie była obliczona na lat tysiące, to teraz leżałem cicho, więc nic stać się nie mogło.