Strona:Karol May - W wąwozach Bałkanu.djvu/320

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   300   —

Wysiedziałem tak bez ruchu z godzinę, a położenie moje stawało się coraz nieprzyjemniejszem. Mając nos zatkany, oddychałem ustami. Ostry, gryzący pył dostawał się do gardła i drażnił do kaszlu. Nie mogłem przecież także ust sobie zawiązać!
W tem zabrzmiały nareszcie podemną kroki i głosy ludzkie. Otwarto drzwi, zabłysło światło i wszedł jeden, dwu, czterech, pięciu, sześciu mężczyzn, którzy pousiadali na rozłożonych po ziemi słomiankach.
Teraz, kiedy zaczęło światło przeglądać, nie wydawała mi się już tak godną zaufania moja patyczkowa podstawa. Wykazywała wcale zatrważające luki. Bardzo mocna, powiedziała stara. Nie potwierdziło się to bynajmniej.
Deszcz przedostawał się przez dach nadwerężony, przemoczył guano, robiąc zeń dość zwartą powłokę. To było prawdopodobnie przyczyną, dla której ono jeszcze tam istniało, a nie pospadało dawno do izby.
Przypadkiem ruszyłem się na tej powłoce i to mogło się stać dla mnie zgubnem. Ujrzałem ku memu przerażeniu, że wszystkie przedmioty na dole pokryły się szarobiałą, miejscami na palec grubą warstwą pyłu, a do tego prószył w dalszym ciągu cieniutki deszczyk tego samego koloru.
Widoczne to było szczególnie wówczas, kiedy ci ludzie usiedli.
Ten, który miał świecę, człowiek długi i chudy jak szczypa, zapewne gospodarz, spojrzał gniewnie do góry i rzekł:
— Dżehenneme gitme kedije; onu oldurim — potępienie na tego kota; ja go zatłukę!
Można sobie wyobrazić, że ani nie drgnąłem; ledwie się odważyłem odetchnąć.
Obok handlarza owoców siedział mój kochany gospodarz, woźnica, potem następowali żebrak Saban i brat Dezelima z Ismilan. Żebrak miał owiniętą rękę i potężnego guza na czole: dowód, że poczciwemu kowalowi uszedł dopiero po ciężkiej walce. Dwu innych nie