Strona:Karol May - W wąwozach Bałkanu.djvu/315

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   295   —

Przez „narożnik“ rozumiała pokój na poddaszu. Łotry zachowywali wielką ostrożność.
— Czy oni piją wino, ci wyznawcy proroka?
— O, piją często aż do utraty rozumu, tylko nikt inny nie śmie o tem wiedzieć. Ta izba całkiem ukryta. Trzeba tam wchodzić po starych schodach. Chciałam podsłuchiwać, lecz tam trudno bardzo z góry uciec pośpiesznie. Gdyby drzwi otworzyli, byłabym zgubiona. Pan zakazał dzisiaj tam wchodzić.
— Nie narażaj się też na takie niebezpieczeństwo! A jednak pragnę bardzo wiedzieć, o czem będą mówili.
— Ach, przychodzi mi coś na myśl — ja ich przecież podsłucham. Położę się na powale izby.
— Jak to sobie wyobrażasz?
— Tam na górze jest gołębnik. Wlezę tam i będę słyszała wszystko.
To było zabawne — gołębnik!
— A czy tam można wejść? — spytałem.
— Tak. Od wielu lat nie było tam już gołębi. Drzwi są tak duże, że człowiek wlezie całkiem wygodnie.
— Z czego podłoga?
— Z drewnianych patyków, poukładanych jeden obok drugiego.
— Czy leżą mocno?
— Bardzo mocno; ale pomiędzy nimi są szpary, przez które można całkiem dobrze zaglądnąć do izby pod spodem i wszystko słyszeć. Wejdę tam, a potem powrócę tutaj, aby cię zawiadomić.
— Hm! Nie chciałbym cię nakłaniać do tak niebezpiecznego przedsięwzięcia, a następnie jest to...
— Panie! — wtrąciła. — Ja to zrobię, zrobię bardzo chętnie!
— Wierzę ci, ale tam mogą mówić o rzeczach, których nie umiałabyś sobie dobrze wytłómaczyć. Sprawozdanie twoje zmyliłoby mnie potem, zamiast pomóc. Byłoby lepiej, gdybym sam mógł wleźć do gołębnika.
— Tam bardzo brudno na górze!