Strona:Karol May - W wąwozach Bałkanu.djvu/185

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   169   —

jeździec zamierza przesadzić przez potok, szukając w tem ostatniej nadziei ucieczki. Gdyby mu się szalony skok udał, kary przepadłby dla mnie na zawsze. Chwyciłem strzelbę i złożyłem się.
Tak pędziliśmy naprzód. W chwili, kiedy Ismilanin stanąłby szczęśliwie po drugiej stronie, miałem zamiar wypalić. Jeszcze pięć, cztery, trzy długości konia od brzegu — wreszcie wziął Rih tylne kopyta przed przednie i zgrabnym wielkim lukiem przeskoczył na drugą stronę. Jeździec wypadł nagle ze strzemion i siodła i runął ze straszną siłą na ziemię.
Nie miałem już czasu swego konia powstrzymać. Gnał w szalonym rozpędzie. Miał lichą szkołę, był rozdrażniony i byłby wpadł ze mną do potoku, aby grzbiet i nogi połamać. Na jeden okrzyk zachęty skoczył; dostał się wprawdzie na drugą stronę, ale potknął się tam i przewrócił.
Siodło, w którem siedziałem było arabskim serdżem z wysoką kulą z przodu i jeszcze wyższą z tyłu. Siodła te są wprawdzie wygodniejsze od angielskich, ale równocześnie niebezpieczniejsze, jeśli koń upadnie. Skacząc przez potok, narażałem życie. Wiedziałem to i dlatego zachęcając konia do skoku, wyciągnąłem nogi z szerokich strzemion, oparłem się obiema rękami o przednią kulę tak, że przykląkłem prawą nogą na siodle i zrzuciłem się w chwili, gdy koń się potknął, z grzbietu jego na ziemię.
Manewr ten utrudniła mi strzelba; nie poszło tak gładko, jakby to się stało w innem siodle i tak uderzyłem sobą o ziemię, że kilka chwil leżałem bez ruchu.
— Allah il Allah! — krzyknął mały Halef poza mną. — Zihdi, czy żyjesz jeszcze, czy nie?
Leżałem tak, że mogłem go widzieć. Był niedaleko brzegu potoka i miał już konia napędzić do skoku. Byłby skręcił kark. To niebezpieczeństwo przywróciło mi natychmiast zdolność do ruchu. Podniosłem rękę ostrzegawczo i zawołałem.
— Zostań tam, Halefie! Nie bądź głupi!