Strona:Karol May - W wąwozach Bałkanu.djvu/184

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   168   —

zbiega przeszkodę, której poprzednio albo nie widział, albo też jej nie doceniał.
Przy domu, obok którego przeniknąć się usiłował, znajdował się wierzbowy żywopłot. Ja na jego miejscu nie dałbym się wstrzymać tą przeszkodą; jeśli nie przeskoczyć, to można się było przecisnąć. On jednak bał się i zawrócił ku miejscu do wsi, którem ja wyjechałem.
Nie ruszyłem za nim. Zadaniem mojem było nie wypuścić go na wolną równinę i pędzić go ku wodzie. Byłem teraz dość blizko, żeby go kulą dosięgnąć, ale byłto w każdym razie człowiek i należało przynajmniej spróbować odzyskać swoją własność bez krwi rozlewu.
W tym celu popędziłem mego konia ku płotowi, który go odstraszył, ale człapak nie mógł się na skok zdobyć. Poderwałem go, jak mogłem najwyżej, i przebiłem się. W środku otoczonego płotem miejsca znajdowała się jama; przeskoczyłem ją i przebiłem się drugą stroną płotu na zewnątrz.
Koń mój szalał teraz jak opętany i pędził poza wsią na dół. Właśnie w chwili, kiedy znajdowałem się na jednej linii z pierwszym domem, ukazał się Ismilanin.
Ujrzał drogę zastawioną i pojechał prosto przed siebie ku potokowi, którego chciał przedtem uniknąć. Dalej od dołu nadbiegł Halef, któremu nie pozostało także nic innego, jak tylko zawrócić.
Teraz pędziłem tuż tuż za zbiegiem. Był może o pięćdziesiąt długości konia przedemną i pociskał karego ostrogami, do czego ten nie był przyzwyczajony. Rih stanął dęba i odmówił posłuszeństwa.
— Rih, waggif, waggif, ugaf — Rih, stój, stój, stój! — wołałem w nadziei, że dźwięk mego głosu zachęci biedne zwierzę do dalszego oporu.
Ale Ismilanin uderzył go strzelbą po głowie tak, że koń zarżawszy głośno, puścił się znowu naprzód, a ja za nim.
Kary sadził potężnie. Oddalenie między nami zaczęło się powiększać. Było to widoczne, że strwożony