Strona:Karol May - W wąwozach Bałkanu.djvu/181

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   165   —

rusznicę i gotów byłem zastrzelić draba z siodła, gdyby się inaczej nie dało konia odebrać.
Złodziej pognał w kierunku do Kabacz, jednak już go z oczu straciłem. Ślad prowadził przez las. Gdybym pozwolił na to, żeby mnie zaraz z początku znacznie wyprzedził, to Rihby przepadł. Nagliłem więc człapaka na którym jechałem, do największego pośpiechu.
Zdawało mi się wprawdzie, że słyszę przed sobą tętent, ale z powodu drzew nic zobaczyć nie mogłem. Tak gnałem z pięć minut pośród zrzadka stojących drzew. Wydało mi się, że w tym krótkim czasie ubiegłem przynajmniej trzy mile angielskie. Wtem — to już nie złudzenie — usłyszałem przed sobą wyraźnie tentent, Przed sobą? Nie; to mogło być tylko za mną. Oglądnąłem się i ujrzałem Halefa, pędzącego cwałem. Stał zgięty naprzód w strzemionach i obrabiał swego konia harapem tak, że aż odgłos szedł od uderzeń.
— Kudam! Khawam bil’ aghel! ’za Rih chatirak! — Naprzód! Prędko, szybko, bo Rih przepadnie! — wołał.
Mówił po arabsku, co było oznaką wielkiego podniecenia u niego.
— Czemu opuściłeś chałupę? — spytałem poza siebie. Teraz uciekną!
— Osko wa Omar hunak — Osko i Omar są tam! — odrzekł, usprawiedliwiając się.
Nie mogliśmy już dalej mówić ze sobą.
Las rzedniał coraz bardziej. Drzew było coraz mniej, niebawem popędziliśmy po czystem polu, mając wolny widok przed sobą.
Znajdowaliśmy się na wyniosłości. W dole leżała wieś, prawdopodobnie Kabacz mniej więcej o pół godziny drogi. Od lewej strony płynął szeroki potok, który poniżej łączył się z rzeczką Syidli. Nieco powyżej spływu był drewniany most.
Oczywiście zaraz ujrzeliśmy Ismilanina. Był daleko przed nami. Kulą go dosięgnąć było niepodobieństwem. Rih był przecież doskonałym biegunem. Ale teraz bawił