Strona:Karol May - W wąwozach Bałkanu.djvu/178

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   162   —

— Dzimle bytin szejtanlar — do wszystkich dyabłów! — wyrwało się rusznikarzowi. — Kto są ci ludzie? Czego chcą od nas?
— Chcą zwłok, które leżą tam w chacie.
— Co ich zmarły obchodzi?
— Bardzo wiele. Zmarły nie jest krewnym tego żebraka, lecz naszym dowódcą i przyjacielem. Zabiliście go, a my przyszliśmy dać wam za to nagrodę.
Chwycili za noże, ale Halef powiedział:
— Schowajcie noże; nic wam nie pomogą. Mam jeszcze ośmnaście kul w tej strzelbie, a za pierwszym moim wystrzałem strzelą i tamci obaj. Będziecie trupami, zanim do mnie dojdziecie!
Powiedział to tonem tak stanowczym, że niewątpliwie pojęli grozę położenia. Może dziesięć lub piętnaście kroków dzieliło ich od niego. Zwrócił ku nim wylot strzelby. Gdyby się nagle na niego rzucili, mógł trafić tylko jednego, ale żaden z nich nie chciał być właśnie tym jednym.
Spojrzeli po sobie z zajadłością i zakłopotaniem zarazem. Po chwili zapytał Ismilanin:
— Któż to ten człowiek, którego nazywacie swoim dowódcą i przyjacielem?
— To jeszcze lepszy strzelec i myśliwy odemnie. Jego się broń nie ima i gdyby go nawet zabito, wróciłaby dusza do trupa. Jeśli temu nie wierzycie, to zajrzyjcie do chaty!
Zwrócili się we wskazanym kierunku. Stałem tam w wejściu ze strzelbą, podniesioną do strzału. Osko i Omar wydali okrzyk radości, oni zaś przerazili się widocznie.
— Widzisz teraz, żeście zgubieni, gdyby wam na myśl wpadło stawiać opór? — mówił Halef w dalszym ciągu.
— Waj! Bicim tyfenkler war iza idik — ha! Gdybyśmy mieli nasze strzelby! — zawołał rusznikarz.
— Ale ich nie macie, a gdybyście nawet mieli, to na nicby się wam nie przydały. Jesteście w naszej