Strona:Karol May - W wąwozach Bałkanu.djvu/177

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   161   —

mu się teraz przypatrzyć. Widziałem dokładnie, że nie zwracał wzroku ku gontowi, lecz ku oknu. Czyżby oczekiwał jakiego znaku? Podszedłem prędko i podniosłem rękę. Trwało to dwie sekundy, ale mimo to spostrzegł. Skinął głową i zwrócił się do widzów.
Nie słyszałem, co powiedział, ale wziął strzelbę na ramię i podszedł ku chacie.
— Dziesięć strzałów, dziesięć! — zawołał rusznikarz. — Wystrzeliłeś dopiero sześć razy!
— To dość — odrzekł Halef i zbliżył się już na tyle, że mogłem słowa jego rozumieć. — Widzieliście, że trafiam do celu za każdym strzałem. Nie marnujmy kul nadaremnie, bo może będę ich potrzebował!
— Na co?
— Aby je wam w łeb wpakować, wy łotry!
Po tych słowach zatrzymał się i zwrócił do nich. Nadeszła chwila czynu. My dwaj przeciwko tej przemocy? Ale dzielny hadżi nie okazywał ani trochę obawy. Przeciwnicy zostawili swe strzelby w chacie i musieli się bronić tylko nożami.
Stropili się zarówno jego słowami, jakoteż postawą, jaką wobec nich zajął. Sądzili zapewne, że to żarty, bo Ismilanin powiedział:
— Co, ty chcesz nas po wystrzelać, malcze? Jeśli chcesz żartować, to wymyśl coś lepszego! Jesteś strzelcem bardzo dobrym, ale w nasbyś nie trafił, choćbyśmy stanęli najbliżej ciebie!
Halef włożył palec do ust i wydał głośny, przeraźliwy gwizd. Potem rzekł:
— Żarty? Kto wam powiedział, że ja żartuję? Spojrzyjcieno tam za siebie! Tam jest jeszcze dwu, którzy wam pokażą, że myślę poważnie.
Wskazał ręką ku przeciwległemu brzegowi polany. Skierowałem wzrok w tę stronę. W pewnem oddaleniu stali ukryci za drzewami Osko i Omar Ben Sadek z gotowemi do strzału, przyłożonemi do twarzy, strzelbami, a gwizd Halefa był dla nich znakiem, żeby się z za drzew wychylili.