Strona:Karol May - W wąwozach Bałkanu.djvu/174

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   160   —

— Jesteś więc niepojętym dla mnie człowiekiem. Czy urodziłeś się w Arkiliku, gdzie buty są bez podeszew, wozy bez kół i garnki bez dna? Wyjdźcie na dwór! Pokażę wam, jak się strzela z tej strzelby.
— A nabita?
— Tak. Pokażcie mi cel, a ja trafię weń dziesięć razy z kolei.
Halef wyszedł z chaty, a oni za nim. Byli tak ciekawi, że wcale o mnie nie myśleli. Zresztą przekonani byli o mojej śmierci i nie potrzebowali się o mnie obawiać.
— W cóż więc mam trafić? — usłyszałem pytanie Halefa.
— Strzelaj do wrony, która tam siedzi na gałęzi!
— Nie. Spadłaby martwa, a ja chcę kilka razy wystrzelić do tego samego celu. Pójdźmy tam opodal. Strzelę do chaty. Widzicie ten gont tam w górze? Odstaje od dachu i tworzy dobry cel. Trafię weń dziesięć razy.
Słyszałem, jak oddalały się ich kroki. Halef odprowadził ich, jak mógł najdalej, od chaty, aby mi ułatwić przebudzenie się ze snu śmierci.
Pod ścianą leżało moje ubranie, nóż, który tam żebrak położył, naboje, zegarek, portfel, pulares, wszystko, wszystko razem, a obok stała oparta o ścianę moja rusznica.
Zerwałem się i wyprostowałem. Wszystkie członki ciężyły mi, jak gdyby w nich ołów leżał, odmawiały mi posłuszeństwa, nie mogłem nimi poruszać. Głowa bolała mnie strasznie, a gdy jej ręką dotknąłem, poczułem obrzęk szeroki. Ale nie miałem czasu na to uważać. Wdziałem szybko na siebie ubranie, pochowałem wszystko i pochwyciłem za strzelbę.
Zużyłem oczywiście na to więcej czasu niż zwykle, lecz Halef strzelał w tak długich odstępach, że już po piątym strzale byłem gotów ze wszystkiem.
Ilekroć wypalił, słyszałem okrzyki zadowolenia zdumionych widzów. Stałem na środku izby i mogłem