Strona:Karol May - W wąwozach Bałkanu.djvu/172

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   158   —

Głośny śmiech był mu odpowiedzią, a jeden z obecnych się odezwał:
— Nie balibyśmy się ciebie w żadnym razie.
— Powiedzcie więc, kto jesteście!
— Ja jestem z Kabacz, a ci także. A ktoś ty?
— Ojczyzną moją jest Kurdystan; z zawodu poluję na niedźwiedzie.
Nastąpiła krótka przerwa w rozmowie, poczem wszyscy wybuchnęli głośnym śmiechem.
— Co znaczy ten śmiech? — zapytał Halef tonem bardzo poważnym. — Już poraz wtóry tak się śmiejecie. Przypominam, że w pobliżu trupa przystoi prawdziwemu wiernemu najgłębsza powaga.
— Czy to tutaj możliwe? Ty i strzelec, polujący na niedźwiedzie?
Śmiech się zaczął na nowo.
— Dlaczegóż nie? — zapytał.
Jesteś niemal karłem. Niedźwiedź połknąłby ciebie, gdyby cię tylko ujrzał, aleby się nie najadł. Dziesięciu takich potrzeba jak ty, aby jego głód zaspokoić.
— Moja kula pożarłaby go, a nie on mnie!
— Więc polowanie na niedźwiedzie jest twoim zawodem?
— Tak. Miałem dwie ciotki, które bardzo kochałem. Jedna z nich była siostrą ojca, a druga matki. Niedźwiedź rozszarpał mi obie. Za to przysiągłem zemstę niedźwiedziom i wyruszyłem, by zabijać je, gdzie je tylko napotkam.
— Czy zabiłeś już choć jednego?
— Tak, wiele!
— Kulą?
— Tak. Moja kula nigdy nie chybia.
— Czyż jesteś tak doskonałym strzelcem?
— Tak mówią o mnie. Znam wszelkie gatunki broni i każdą celu dosięgnę.
Teraz zrozumiałem, dlaczego chytry hadżi udawał strzelca. Starał się znaleźć pozór do dostania w swe ręce moich strzelb. Może chciał nakłonić ich do żądania,