Strona:Karol May - W wąwozach Bałkanu.djvu/149

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   135   —

— Ale effendi, skoro biedak otrzyma od nas ten dar, musisz zrobić nam pewną przysługę!
— Chętnie, jeśli tylko będę mógł. Kto to ten Saban?
— Był całe życie miotlarzem, ale teraz stał się żebrakiem, bo chory i nie może już pracować. Żyje z dobroczynności tych, których Allah pobłogosławił dobrobytem.
— Tak, to żebrak; otrzymuje czasem od nas dar jakiś — powtórzyła córka. — Mieszka w chałupce leśnej w połowie drogi do Kabacz.
Już samo powtórzenie powinno mię było zastanowić, a jeszcze bardziej ton, w którym wymówione zostały te słowa. Wpadła ojcu skwapliwie w słowo; zauważyłem, że chciała zwrócić na siebie moją uwagę. Stała bokiem za plecyma ojca, a kiedy ku niej spojrzałem, podniosła ostrzegawczo wskazujący palec prawej ręki tak, że ojciec tego nie widział.
— Co to za las? — spytałem zupełnie swobodnie.
— To same dęby i buki — odrzekł piekarz. — Tylko tu i ówdzie znajduje się między nimi jodła lub cyprys. Czy mam ci może drogę dokładnie opisać?
— Proszę cię o to! — Pojedziesz stąd na południowy zachód ciągle śladem kół, które zaprowadzą cię na płaskowzgórze. Tam idą te ślady ku południowi w kierunku Terzi Oren i Irek. Ty jednak trzymaj się śladów, które zawiodą cię w prawo nad strumień, uchodzący pod Kabacz do Soudlu. Niedaleko od miejsca, na którem dotrzesz do strumienia, znajduje się wolne miejsce, a na jego brzegu stoi chatka Sabana.
— On tam sam mieszka?
— Tak.
Żebrak i sam w lesie? To było uderzające. Do tego zachowanie się córki! Było dość powodów do przestrzegania ostrożności.
— Sądzisz, że go zastanę? — pytałem.