Strona:Karol May - W sidłach Sefira.djvu/65

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Lahaun, lahaun ia ridżal. — Do nas, do nas, ludzie! Mamy go! Trzymajcie go mocno!...
Trudno uwierzyć, — ale nie byłem przestraszony: przywykłem do takich nagłych przerażeń. To było tak raptowne, że nie zostało mi sekundy do oporu. Mimo, że trzymany mocno za gardło i ramiona, chciałem się wyrwać, zdołałem też jednego odtrącić nawpół wyswobodzony, chciałem już załatwić się z drugim, gdy pierwszy cisnął mi w twarz dwie garści piasku! Momentalnie ręce moje oderwały się od przeciwnika, aby instynktownie sięgnąć do zasypanych oczu, przez co cały mój wysiłek spełzł na niczem. Byłem pozbawiony zdolności widzenia, a z nią i możności wymknięcia się moim przeciwnikom. Nadbiegło ich więcej i słyszałem dziesięć, dwanaście różnych głosów, krzyczących jednocześnie. Byłem obezwładniony, powalony, związany, potem ściągnięty wdół po zboczu poprzez zarośla, by nareszcie zostać rzuconym koło ogniska na ziemię.