rzeń wcale się obawiać nie potrzebuję, przedtem jednak wymagam bezwarunkowego posłuszeństwa. Broń wasza zostanie tutaj, ażebyście nikomu nie mogli nią szkodzić. Sam ją wam zabiorę. Ręce do góry! Jeśli nie — strzelam.
Z wyjątkiem dowódcy wszyscy trzej poszli zaraz za moim rozkazem, on jednak sięgnął ręką za pas i zawołał:
— Na proroka, tego za wiele! Nie powiesz, żeby...
Nie skończył zdania; chwycił pistolet, lecz w tejże chwili dostał kulą w rękę.
— Ręce wgórę! — huknąłem nań groźnie.
Słyszałem zgrzyt jego zębów, lecz był posłuszny. Trzymając w prawej broń gotową do strzału, wydobyłem im lewą ręką wszystko z za pasów, rzucając noże ich i pistolety za siebie.
— A teraz jeszcze jedno! Życzyłeś mi potępienia i nazwałeś mnie giaurem; teraz żądam, żebyś prosił mnie o przebaczenie i powiedział „samih’ni“ — „przebacz mi“. Jeżeli nie usłuchasz, kulą w łeb dostaniesz.
Strona:Karol May - W pustyni nubijskiej.djvu/114
Ta strona została uwierzytelniona.
110